niedziela, 2 marca 2014

Podsumowanie weekendu

Dziś zacznę post od wymownego słowa "cholera". Cholera co to był za weekend. Jego intensywność przebiła na głowę pozostałe..
Ale od początku..

Sobota:
Drastyczna wczesna pobudka i w te pędy na zjazd. Kilka wyczerpujących godzin, przetarcie oczu i szybka teleportacja do centrum na pierwszy zjazd kursu. Kursu instruktora fitness
Długo by opowiadać i reflektować, więc pominę ten etap. Jestem w pozytywnym szoku.. dużo informacji, dużo praktycznych zadań, nacisk na technikę ćwiczeń. Czyli 6-7 godzin czerpania wiedzy na temat prowadzenia treningów, psychologi, fizjologii, ćwiczeń, a nawet przystosowania tempa muzyki do zajęć. Prowadzenie z osobna 10 min rozgrzewki na dane partie ciała, a że grupa składa się z 6 osób to daje nam 60 min podskoków, wyskoków i zastrzyku endorfin. Z tego natłoku zdobytej w ciągu 10 godzin wiedzy mam bałagan w głowie, ale nie zapomniałam o pracy domowej na następny week. Minuta w squacie, minuta wykroku na każdą nogę, 8 pompek męskich, 3x15 pompek damskich, więc i ja mam wyzwanie na nowy tydzień!

Powrót do domu po zmroku, wypakowanie góry misek z posiłkami na wynos (których robić nie lubię, ale taki mus), pełnia satysfakcji i przygotowania do dnia kolejnego.

Niedziela:

Instagramowe: IIśniadanie: serek wiejski, nowe musli z Biedronki (jagody gojii), mandarynka, jabłko

Trochę lżejsza pobudka, owsianka bez banana (nie mogłam przeżyć..), spakowanie tylko IIśniadania, kawy.. Wciskanie dupska w leginsy biegowe, buty sportowe i .. do szkoły. Bezwyrazowe gapienie się w tablice, myślami jestem już na wybiegu do którego ciężko jest mi się zmobilizować, gdy nie odbywa się w porze porannej. Po zajęciach w tę pędy odstawić auto, złapać mp3 i już lekkim truchtem wyskakuje zza kierownicy. 
Trening udany, aczkolwiek trochę za duszno na termoaktywną koszulkę i kurtkę z membrany. Starałam się odbiegać od tego myślami, a skupić na sprzyjającej energii, której było więcej, niż zwykle, ponieważ zatankowałam się do południa 700 kcal :-) Szybko minęło, technicznie dobrze się pracowało, postanowiłam dobić pełnych 9 km

Cóż, trasa prezentuje się całkiem optymalnie prawda?



Ale po przybliżeniu ostatniego odcinka dostrzegamy.. Jak silna była moja wola i chęci dobicia tych 9 km :P

Po treningu szybki/rozsądny obiad. Brokuły, pierś kurczaka na oleju z pestek w., pomidor, awokado, ryż pełnoziarnisty z mozzarellą.

Robiony w pośpiechu, ponieważ power mnie nie opuszczał i pojechałam jeszcze do stajni przetrenować dwa wierzchowce. Tym sposobem kolejny powrót po zmroku. Pełnia satysfakcji.. Tylko w domu bałagan niemiłosierny.
Gdzieś też w między czasie udało mi się zrobić mini kosmetyczne i mini sportowe zakupy, a także pofarbować włosy :-)

A jak Wam minął ten promienny weekend? Ja po jego zakończeniu czuję rzadko spotykaną potrzebę streechingu.. :-)


5 komentarzy:

  1. To jest po prostu cudne :) Uwielbiam czytać takie posty, uwielbiam takie tempo życia. Muszę podkręcić swoje. Oby ta energia Cię nie opuszczała!
    Obiad jak zwykle wygląda wspaniale <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze człowiek czuje się niesamowicie spełniony po takim szalonym weekendzie, aczkolwiek wolę trochę stateczniejsze tempo, ponieważ nienawidzę zaniedbywać innych obowiązków kosztem drugich :-)

      No i dziękuje ślicznie!!! Jeżeli mam gdzieś nadmiar energii to w tej chwili Ci go posyłam :-)

      Usuń
  2. takie okresy uwielbiam najbardziej :) super!

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie weekendy są najlepsze ! :) Nasz również był mocno intensywny :)
    http://fitdevangel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Dni zapełnione po brzegi są najlepsze :) Nie ma wtedy czasu na nudę :)

    OdpowiedzUsuń