Dziś zacznę post od wymownego słowa "cholera". Cholera co to był za weekend. Jego intensywność przebiła na głowę pozostałe..
Ale od początku..
Sobota:
Drastyczna wczesna pobudka i w te pędy na zjazd. Kilka wyczerpujących godzin, przetarcie oczu i szybka teleportacja do centrum na pierwszy zjazd kursu. Kursu instruktora fitness!
Długo by opowiadać i reflektować, więc pominę ten etap. Jestem w pozytywnym szoku.. dużo informacji, dużo praktycznych zadań, nacisk na technikę ćwiczeń. Czyli 6-7 godzin czerpania wiedzy na temat prowadzenia treningów, psychologi, fizjologii, ćwiczeń, a nawet przystosowania tempa muzyki do zajęć. Prowadzenie z osobna 10 min rozgrzewki na dane partie ciała, a że grupa składa się z 6 osób to daje nam 60 min podskoków, wyskoków i zastrzyku endorfin. Z tego natłoku zdobytej w ciągu 10 godzin wiedzy mam bałagan w głowie, ale nie zapomniałam o pracy domowej na następny week. Minuta w squacie, minuta wykroku na każdą nogę, 8 pompek męskich, 3x15 pompek damskich, więc i ja mam wyzwanie na nowy tydzień!
Powrót do domu po zmroku, wypakowanie góry misek z posiłkami na wynos (których robić nie lubię, ale taki mus), pełnia satysfakcji i przygotowania do dnia kolejnego.
Niedziela:
Instagramowe: IIśniadanie: serek wiejski, nowe musli z Biedronki (jagody gojii), mandarynka, jabłko
Trochę lżejsza pobudka, owsianka bez banana (nie mogłam przeżyć..), spakowanie tylko IIśniadania, kawy.. Wciskanie dupska w leginsy biegowe, buty sportowe i .. do szkoły. Bezwyrazowe gapienie się w tablice, myślami jestem już na wybiegu do którego ciężko jest mi się zmobilizować, gdy nie odbywa się w porze porannej. Po zajęciach w tę pędy odstawić auto, złapać mp3 i już lekkim truchtem wyskakuje zza kierownicy.
Trening udany, aczkolwiek trochę za duszno na termoaktywną koszulkę i kurtkę z membrany. Starałam się odbiegać od tego myślami, a skupić na sprzyjającej energii, której było więcej, niż zwykle, ponieważ zatankowałam się do południa 700 kcal :-) Szybko minęło, technicznie dobrze się pracowało, postanowiłam dobić pełnych 9 km
Cóż, trasa prezentuje się całkiem optymalnie prawda?
Ale po przybliżeniu ostatniego odcinka dostrzegamy.. Jak silna była moja wola i chęci dobicia tych 9 km :P
Robiony w pośpiechu, ponieważ power mnie nie opuszczał i pojechałam jeszcze do stajni przetrenować dwa wierzchowce. Tym sposobem kolejny powrót po zmroku. Pełnia satysfakcji.. Tylko w domu bałagan niemiłosierny.
Gdzieś też w między czasie udało mi się zrobić mini kosmetyczne i mini sportowe zakupy, a także pofarbować włosy :-)
A jak Wam minął ten promienny weekend? Ja po jego zakończeniu czuję rzadko spotykaną potrzebę streechingu.. :-)
To jest po prostu cudne :) Uwielbiam czytać takie posty, uwielbiam takie tempo życia. Muszę podkręcić swoje. Oby ta energia Cię nie opuszczała!
OdpowiedzUsuńObiad jak zwykle wygląda wspaniale <3
Zawsze człowiek czuje się niesamowicie spełniony po takim szalonym weekendzie, aczkolwiek wolę trochę stateczniejsze tempo, ponieważ nienawidzę zaniedbywać innych obowiązków kosztem drugich :-)
UsuńNo i dziękuje ślicznie!!! Jeżeli mam gdzieś nadmiar energii to w tej chwili Ci go posyłam :-)
takie okresy uwielbiam najbardziej :) super!
OdpowiedzUsuńTakie weekendy są najlepsze ! :) Nasz również był mocno intensywny :)
OdpowiedzUsuńhttp://fitdevangel.blogspot.com/
Dni zapełnione po brzegi są najlepsze :) Nie ma wtedy czasu na nudę :)
OdpowiedzUsuń