piątek, 10 stycznia 2014

Początki biegowe dla opornych..

Znasz to nieznośnie uczucie kiedy po przebiegnięciu kilku metrów dostajesz zadyszki, robisz się czerwona/ny i odnosisz wrażenie jakby krew napływała Ci z płuc do ust? 
A więc witaj w szerszym gronie ogólnie pojętego-społeczeństwa :)

Chciałabym w tym poście podzielić się własnymi doświadczeniami na temat tego jak przede wszystkim POLUBIĆ bieganie i przysposobić się w taki sposób, aby pokonywanie coraz dłuższych dystansów wiązało się z coraz większą przyjemnością.

Dla większej wiarygodności.. Ja, jako osoba w pewnym sensie związania całe życie ze sportem (jazda konna) byłam w pełnym wymiarze tego znaczenia anty-biegowa. Zwolnienia z WF-u regularnie od momentu kiedy sięgam pamięcią wstecz. Wszystko po to, aby unikać biegania, a już w szczególności udziału w biegach na 100/1000 m... Fakt, dyplomy przed wejściem na sale gimnastyczną wisiały i figurowało tam nawet moje nazwisko, ale przymus i presją jaką wywierali na mnie WF-iści zapoczątkowała coroczny rytuał, który miał swój początek wraz z zakończeniem sierpnia.. Załatwianie całorocznego zwolnienia.

Dziś.. biegam.. i biegam bo lubię, a nie biegam bo muszę! Deszcz, wiatr, śnieg, Oktan Ksawery podnoszą tylko pokonywaną z determinacją poprzeczkę.. Co potęguje uczucie euforii po spełnionym treningu :)

Istotne spostrzeżenie:
W swojej świadomości podzieliłam świat biegaczy na krótkodystansowych (którzy lubią szybkie biegi, interwały i szybki powrót do domu) i długodystansowych (po prostu długo, a wolniej) - czyli Ameryki nie odkryłam.. Ale jak to się odnosi w stosunku do osób opornych na bieganie?
Według mnie bieganie może sprawiać przyjemność każdemu, bez wyjątku.. Tylko trzeba odkryć w sobie do której grupy nam bliżej? Z reguły pierwsza jest oblegana przez mężczyzn (szybko i krótko, jak nie tylko w biegach :P), a druga przez kobiety. Ma to swoje uzasadnienia.. Kobiety są przeważnie wolniejsze, ale też biegając chcą wysmuklić swoją sylwetkę, a nie nabudować.


Bezsprzecznie przynależę do grupy nr 2 Zmierzając do sedna, podam na swoim przykładzie jak mi udało się zmobilizować i wziąć w garść.
W życiu często towarzyszy mi doktryna "Co na siłę to bez przyjemności". Nigdy nie stosowałam planu treningowego dla "początkujących biegaczy", czyli różne warianty typu 2 min biegu - 1 min spaceru x ileś tam.. itp. itd.
Trafiłam w idealny moment będąc na wakacjach nad jeziorem, dookoła otoczonym lasem z piękną ścieżką (bodajże 12 km). Obrałam taktykę, aby po prostu pokonywać przez czas pobytu codziennie te 12 km - bez różnicy czy w większości marszem czy truchtem.. Miało odbywać się to bez zniechęcania. Po powrocie kontynuowałam swoje zamierzenia i takim przyjaznym patentem zaadaptowałam swój organizm i umysł do biegania. To nie jest z pewnością żadna filozofia, ale warto wziąć pod uwagę, że zniechęcanie poprzez usilne próby destrukcyjnych dla naszego samopoczucia biegów nie zmotywuje nas do kontynuowania tej przygody. Mówię to z przekonaniem, ponieważ sama niejednokrotnie zmuszałam się do tego typu czynności :)


Także reasumując, zakładamy sportowe buty, wybieramy trasę do pokonania, zachęcamy kogoś do towarzystwa (jeżeli nieskutecznie, obowiązkowo mp3!!) i ruszamy. Truchtem, spacerkiem, truchtem, szybszym biegiem - jak kto woli :) Życzę Wam powodzenia i pamiętajcie - co na siłę to bez przyjemności :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz